wtorek, 11 marca 2014

Żeby czymś zająć ręce...

... naplotłam jakichś bransoletek.
Chciałam  chwilowo odpocząć od sutaszu ale czymś jednak ręce zająć trzeba. Zatem wyszły mi takie oto cosie.
Najpierw ta, na której w ogóle ćwiczyłam taki splot. Efekt - przybrakło żyłki i 'tył' bransoletki ma splot pojedynczy, a przód - podwójny. To taka próbka - już przeznaczona do sprucia.


A siedząc w pracy i pracując nad tym, by trzymać proste plecy, bez wyginania się w stronę monitora (bo bolą!), uplotłam takie dwie bransoletki, z regulowanymi 'zapięciami'.

 

O ile niebieską popsułam, chcąc wzmocnić splot (przeciągnęłam jeszcze jedną żyłkę między koralikami), o tyle ta metaliczna, kolorowa wyszła całkiem ładna. Fajnie prezentuje się na ręku.
Wiem, bo właśnie zdobi mój prawy nadgarstek :)

Wysnute wnioski z nauki:
  • nie żałować żyłki bo jak przybraknie to kiepsko,
  • używać mocnej żyłki (taką fajną gumiastą wykorzystałam w tej pierwszej, na pewno dokupię jej więcej) co zaskutkuje brakiem konieczności przewlekania drugiej, umacniającej a jednocześnie wykrzywiającej splot,
  • używać równych koralików, szczególnie, gdy bransoletka ma mieć więcej rzędów niż jeden podstawowy
Zapisałam sobie tutaj te uwagi, żeby gdzieś nie umknęły :)

Miłego dnia!


1 komentarz: